– Człowiek, który Ci przekazywał poufne wiadomości był milicjantem?
– Z PG, czyli wydziału przestępstw gospodarczych. Wszędzie w tamtych latach spotkać można było poczciwych ludzi. W milicji, wbrew temu co się o niej sądzi, także.
– Czego dotyczyło ostrzeżenie?
– Poprzednio rozmawialiśmy o tym, jak wzajemnie ostrzegano się wśród rzemieślników, przed nocnymi akcjami milicji i urzędnikami z Urzędu Skarbowego. To nie była jednorazowa akcja, było ich znacznie więcej, nękanie w tamtych latach było na porządku dziennym i stanowiło w pewnym sensie istotę działań tych instytucji.
– Jak zostałeś ostrzeżony?
– Milicjant o którym tu wspomniałem spotkał się ze mną w dyskretnym miejscu. I powiedział- był zresztą moim dobrym znajomym- bez ogródek: ”daj znać swoim zaufanym, że nad ranem będą badać kuśnierzy. Wykryli, że na rynku jest niewspółmiernie dużo futer, a mało zakupów surowca. Węszą przekręt…
– Co zrobiłeś?
– Pojechałem na Olejarska, gdzie mieszkał pan Rzepecki. Zawsze elegancki, z nico niemodną galanterią wobec kobiet. ”Pani pozwoli to futerko”- zwykł był mawiać do dam, które obszywa. I z gracją pomagał im zdjąć kosztowne odzienie. ”Całuję rączki, zechce pani spocząć”. Wykształcił swoje dzieci, ale zadbał też o solidną znajomość fachu swoich uczniów. Samochód zatrzymałem na wszelki wypadek kilka przecznic wcześniej…
– Jak pan Rzepecki zareagował?
– Początkowo bardzo nieufnie. Pora była bardzo późna, właściwie już noc. A nie było czasu do stracenia, mogli się ci kontrolerzy pojawić za chwilę. Nie chciałem użyć dzwonka, żeby nie robić hałasu. Więc pukam…
”Kto tam o tej porze?- słyszę zdumiony głos kuśnierza.
„Klient”- odpowiedziałem ot tak, dla hecy.
– ”Czy pan aby na pewno trzeźwy? Wie pan, która godzina?”.
– ”Jak najbardziej trzeźwy- odpowiadam zgodnie z prawdą- ale u pana się chyba napiję”.
– ”Chyba nie” – odpowiada i zamyka drzwi.
Ale nie zrezygnowałem. Tym razem użyłem dzwonka.
– Czego pan znowu chce, bo zadzwonię na milicję!
– Ja właśnie w sprawie tej milicji…
– A kto pan jest?
– Stefan Bielawski, z cechu.
Cała ta nasza rozmowa odbywała się szeptem. Pan Rzepecki otworzył przede mną drzwi na oścież, jakby przeczuwając, co się święci.
– Ale czemu się pan fatyguje o tej porze?- ciągle nie dowierzał mojej wizycie.
– Nie ma czasu do stracenia, niech pan się weźmie czym prędzej do roboty. Komisja tu do pana zapuka, może już za godzinę, albo i wcześniej. Będą szukać dowodów na zakup skórek przez pana.
Po latach, kiedy się spotykaliśmy, pan Rzepecki wspominał to moje najście z wdzięcznością. Oczywiście, nocna komisja pojawiła się gdzieś o trzeciej w nocy. Ale kuśnierz był w porządku, na głowie stanął, żeby mieć potwierdzenie zakupu skórek.
– Były też inne ostrzeżenia.
– Tak, od tego samego znajomego milicjanta. Znowu spotkanie, w parku. Mówi mi, że kolejna akcja ma dotyczyć transportowców wożących żwir i wapno po karbidowe z „Azotów”. Niedaleko mnie mieszkał pan Henio, jeden z największych w Tarnowie przewoźników. Zarówno ten żwir jak i wapno były towarami mocno deficytowymi. A po asygnaty czekało się czasem i pół roku. Odwiedziłem pana Henia i uprzedziłem, że musi mieć te asygnaty na potwierdzenie że wszystko gra i nie było wożenia na lewo. Gdyby nie ostrzeżenie, pewnie miałby kłopoty i to nieliche. Niektórzy trafiali przecież do aresztu z takich powodów. Ja to robiłem z przekonania, bo ścierpieć nie mogłem, że rzemieślnicy są tak bezczelnie gnojeni przez władzę. A w gazetach było pełno informacji, jak to dobra władza daje „zielone światło” dla rzemiosła. Czyli ułatwia im działalność. Było dokładnie odwrotnie, zielone światło zgasło, a było rzucanie kłód pod nogi…