Paweł Mazur, zodiakalny bliźniak, przyszedł na świat w Tarnowie 1 czerwca. Już w przedszkolu wiedział, że będzie muzykiem.
Twoje pierwsze kroki?
W przedszkolu była taka plastikowa gitara, która podbiła moje serce. W zasadzie to chciałem tam chodzić tylko dla niej. Pewnego razu znikła, i to był moja pierwsza trauma w życiu. Ale szybko zastąpiłem ją podbierakiem do prania… Obejrzałem koncert Czerwonych Gitar i tam gościu miał dwugryfową gitarę. Namalowałem progi na podbieraku z pralki marki „Frania”. Na szczęście nie był potrzebny, więc rodzice zaakceptowali jego nowe przeznaczenie. Wyginałem się z tym podbierakiem przy piosenkach, przed lustrem. Byłem zafascynowany muzyką obsesyjnie.
A kiedy zacząłeś grać?
Edukację rozpocząłem w trzeciej klasie podstawówki. Brat przyniósł gitarę do domu i sam zaczął się uczyć. Jak wiadomo, gitara nie jest cały czas w rękach, więc kiedy on nie grał, ja podpatrywałem w jego zeszyt, jak te akordy wyglądają. Brat też pomagał, dawał wskazówki. Ta gitara była dość twarda, więc krew lała się z palców, co trochę zniechęcało. Ale fascynacja była zbyt mocna. Non stop, jak nie radio, to gramofon, muzyka z płyt, magnetofonu szpulowego. Miałem tego farta, że brat też się nią interesował. Znosił różne płyty i taśmy do domu. Mnie nie było wolno samemu tego ruszać, bo byłem zbyt młody. Ale… kiedy tylko wychodził z domu, od razu przystępowałem do akcji. Wiesz… sama celebracja puszczenia muzyki ze szpuli, czy płyty gramofonowej. To nie jest tak jak dzisiaj, że muzyka jest traktowana jak mydło w sklepie.
To dobrze, czy nie bardzo, że dziś jest tak dostępna?
To jest bardzo trudne pytanie. Uważam, że jeśli mamy brak dostępu do czegokolwiek, bardziej to celebrujemy, bardziej wnikamy i możemy więcej z tego wyciągnąć. Mamy niestety naturę, że jeśli coś łatwo przychodzi, to nie szanujemy tego. Często traktujemy to przedmiotowo. To też tyczy się talentów. Miałem całą masę tak bardzo utalentowanych uczniów, że zazdrość mnie brała. Niestety wiedząc o tym, że go mają i widząc, jak łatwo im to przychodzi, nie pracowali nad sobą i praktycznie nikt z nich nie ma obecnie nic wspólnego z muzyką. Szkoda…
Pamiętasz moment przełomu, kiedy muzyka zaczęła „dawać Ci chleb”?
Okolice matury. Grałem już z zespołem Cave. Koncertowaliśmy za pieniądze, wygrywaliśmy festiwale. Oczywiście to były drobne sumy, ale czułem już, że z muzyki można wyżyć. Marnie, bo marnie, ale można. Po nagraniu płyty w dużej wytwórni zaczęło się spore koncertowanie, więc i przychód się powiększył. Jednak nadal to było za mało, żeby wyżyć. Stąd pomysł na nauczanie.
W jakich zespołach grałeś?
No to największy projekt to Cave. Kilka teledysków, płyta. Miałem dosyć gruby epizod z zespołem Ziyo i płytą „Tetris”, gdzie magiczne słowa są dosyć mocno obeznane. W międzyczasie coverowy band Cafe. No i zespół C.C. Band, w którym autorską muzykę tworzył Cezary Chmiel, a ja grałem jako muzyk sesyjny. Większość muzyków z Cave przeszła do tego składu. Przejechaliśmy Polskę wzdłuż i wszerz. Tu gwiazdą był Marek Stryszowski, saksofonista legendarnego Laboratorium. 2007 rok i mój projekt PM Electric Quartet, czyli jazz-rockowa formacja, z którą zagraliśmy całą masę przepięknych koncertów dla nierockowej publiczności. Największym naszym sukcesem było zagranie na dużym, międzynarodowym festiwalu w Bratysławie, już jako gwiazda. Później sporo grywałem jako sesyjny i postawiłem na edukację.
Muzyk sesyjny musi być wybitny i umieć zagrać wszystko, ale rzadko ma osobowość w świadomości odbiorców danych płyt. Zgodzisz się?
Muzycy dzielą się na takich, którzy poświęcają czas na poprawianie techniki oraz na takich, którzy zajmują się komponowaniem. Tydzień jest ograniczony, musimy podjąć decyzję: lewo czy prawo. Osobiście wybrałem komponowanie, w mojej szufladzie są setki piosenek, które już niebawem mam zamiar na nowo ożywiać i wydawać. Więc nieco zaniedbałem warsztat, ale jest go na tyle, że jestem zapraszany do różnych projektów. Natomiast najwybitniejsze postaci często nie mają czasu na tworzenie swoich rzeczy. To są jednostki, które mają czas na własne projekty. W muzyce ważna jest także charyzma, trzeba bardzo wierzyć w to co się robi i być tego pewnym. Niejednokrotnie proste technicznie utwory robią „karierę” bo właśnie mają to brzmienie, formę, wymiar. Inny zrobi coś na prawdę dobrego, trudnego, ale poda to nieśmiało, niepewnie i to nie zażre.
Na mieście jest spór. Mazur to rockmen czy jazzman?
Żadnych szufladek. Na moich półkach jest Beethoven, Chopin, trochę bluesa, ciężkiego rocka, znajdziemy POP. Bez sensu się zamykać. Muzyka jest tak cudowną przestrzenią, jeśli się ją rozumie, to z każdego gatunku można coś wyssać. Życzyłbym ludziom, żeby potrafili na tyle wsłuchiwać się w utwory, żeby czerpać z różnych gatunków. To rozwija.
Otworzyłeś szkołę.
Początek może wydawać się wyrachowany, bo istotnie potrzebowałem pracy. To super, kiedy możesz żyć z pasji. Dodatkowo otaczałem się ludźmi na poziomie, bo tacy przychodzą zazwyczaj do szkół muzycznych. Stawiałem na to, żeby grać koncerty, wydawać płyty i być w showbussines.
Zgodzisz się z twierdzeniem, że ucząc innych, to siebie uczysz najbardziej?
Absolutnie tak! Powiem więcej, gdy chciałem podnieść standard szkoły, musiałem sam mocno się podszkolić w wielu dziedzinach, m.in. zasad harmonii, wokalu. Ucząc innych, przede wszystkim nauczyłem siebie. Miałem taką możliwość, bo pracując codziennie i obserwując technikę grania i wokalu dostrzegałem co raz to nowsze niuanse. Najpierw sprawdzałem to na sobie, później przekładałem na innych. Stąd sukcesy edukacyjne.
Najstarszy i najmłodszy uczeń, który do Ciebie przyszedł…
Najstarszy miał 62 lata a najmłodszy osiem.
Czy każdy może grać?
Tak. Każdy może grać, każdy może śpiewać. Nie każdemu dane jest zostać wirtuozem i robić karierę. W ubiegłym roku podjąłem się eksperymentu, zacząłem uczyć osobę, która w ogóle nie miała poczucia rytmu i nie słyszała. W tym momencie śpiewa piosenki, które mają bardzo wysoką trafialność w dźwięki, są śpiewane równo… Ale to samo nie przyjdzie.
Czujesz się lepszym muzykiem, czy nauczycielem?
Lepszym nauczycielem. Zacząłem uczyć, żeby dorobić, ale praca tylko dla pieniędzy każdego znuży. Gdybym tylko umiał Ci opisać, jakie to jest uczucie, kiedy widzisz na koncertach mojej szkoły tę energię uczniów, dumę rodziców. Ekscytację… Dla mnie nie ma nic ponadto.
Wzloty i upadki.
Najbardziej poruszyło mnie w karierze, kiedy udało się wstrzelić w topową wytwórnię fonograficzną. Grałem koncerty z topowymi muzykami, na których się wręcz wychowywałem. Więc miałem możliwość wejść w to środowisko. Spełniłem dziecięce marzenia. Upadek, wstrząs niestety wiąże się z tym samym. Kiedy to pojąłem, na czym tak naprawdę polega showbusinnes.
1 września grasz jubileuszowy koncert, kogo zobaczymy na scenie?
Koncert odbędzie się w Amfiteatrze Letnim o godzinie 19:00 i potrwa przynajmniej trzy godziny. Swój udział będzie miał Jerzy Dural – lider zespołu Ziyo, Wojtek Klich, Krzysztof Krupa. Będą muzycy zespołu Totentanz oraz stawiam na to, żeby się pochwalić osobami, które tutaj zaczynały, albo stawiały już taką kropkę nad „i”, czyli zespół Wassabi. Wojtek Jackowiec, Łucja Kania, Grześ Nosek, który jest już obecnie wziętym basistą, Bartek Rojek – znakomity perkusista, Mariusz Dziekan. Ideą tego koncertu jest połączenie muzyków zawodowych, z uczniami, którzy przeszli przez moje studio. Chcę udowodnić, że stąd wychodzą muzycy, którzy mogą grać z najlepszymi.
Dziękuję za rozmowę.