Arek Płaneta, Tarnowianin, zbliża się do trzydziestki. Pracuje w Państwowej Straży Pożarnej. Jak twierdzi: poza pracą nie marnuje czasu na głupoty. Dziś postara się zarazić naszych czytelników swoją pasją.
Nasze pierwsze spotkanie do dziś mnie zastanawia. Młody jazzman, grający w poważnym big bandzie, przychodzi na próbę raczkującego zespołu grającego reggae. Co Cię do nas przyciągnęło?
Ukończyłem szkołę muzyczne drugiego stopnia. Wtedy grałem w big bandzie prowadzonym przez Piotra Pociaska. Reggae to muzyka ambitna, uznałem, że warto i tego spróbować. Poświęciłem edukacji muzycznej 12 lat i w zasadzie myślałem o swojej przyszłości w tym kontekście. Życie mnie nieco zweryfikowało i muzyka musiała zejść na drugi plan.
Wstąpiłeś do straży.
Tak. To u mnie trochę rodzinny zawód. Tato jest strażakiem, przesiąkłem tym od dawna. Dziś czuję się spełniony. Aczkolwiek inaczej sobie wyobrażałem mój udział w służbach mundurowych, kiedy chodziłem do „muzyka”. Przeszedłem pozytywnie przesłuchanie do orkiestry reprezentacyjnej policji. Jednak nie udało mi się wtedy dostać do policji i moja droga w orkiestrze na tym stanęła. Później próbowałem w orkiestrze straży granicznej w Nowym Sączu. Tu nie dałem rady, jednym z wymagań było wyższe wykształcenie.
Z perspektywy tych kilku lat, wolałbyś być teraz policjantem czy strażakiem?
Nie ma nawet co porównywać… W orkiestrze ok, ale nie widzę siebie w mundurze policjanta.
Trzeba mieć sporo odwagi, żeby wstąpić do straży…
Praca w straży pożarnej charakteryzuje się zupełnie inną specyfiką, niż każdy zawód. Owszem bywa trudno i niebezpiecznie, ale uważam, że nie jest to jakaś praca dla nadludzi. Człowiek z czasem się uodparnia. Zdecydowanie trzeb umieć się dystansować.
Na pewno w oczach społeczeństwa macie większe poparcie niż policja.
Nasz zawód jest ukierunkowany na pomoc. To naturalne, że społeczeństwo nas lubi, bo ma jedno skojarzenie – pomaganie. Ale też praca naszej służby jest mocno zaangażowana, ludzie to widzą.
Chyba na jakichś ćwiczeniach, które fotografowałem, pojawiłeś mi się przed oczami w kostiumie nurka. Czy praca w straży to swego rodzaju trampolina do poszerzania zainteresowań?
Nurkowanie fascynowało mnie od dzieciństwa. Pierwszy raz spróbowałem w Egipcie, na wakacjach. Gdy przyszedłem do straży, okazało się, że jest to świetne miejsce do rozwijania zajawek z młodości i wcielenie ich w życie. Aktualnie już nie nurkuję w straży. W życiu prywatnym też zrobiłem pauzę, ale nie bez powodu. Pojawiło się coś nowego na horyzoncie, co wydawało mi się wcześniej na maksa elitarne i nieosiągalne.
No właśnie… Spotykamy się tu głównie z powodu latania. Nie dość, że sam to robisz, to jeszcze zachęcasz do tego innych.
Moja przygoda z lataniem rozpoczęła się 4 lata temu. Pojawiła się osoba, która uświadomiła mi, że jest to możliwe i całkowicie osiągalne. Wiele osób uważa, ja też wśród nich byłem, że lotnictwo jest dla wybranych i mało kogo na to stać.
Ok, ale tanie to chyba nie jest?
Owszem, wymaga to zaangażowania finansowego. Ja też stałem przed pewnym dylematem. Kręciły mnie motocykle. W takim prostym rachunku finansowo wychodzi na jedno. Zakup motocykla, kurs, egzamin i odzież ochronna to także spora inwestycja. Motocyklistów mamy wielu, więc uważam, że lotnictwo jest równie osiągalne.
Awionetki czy próbowałeś już „cięższego sprzętu”?
Póki co moja licencja pozwala na loty samolotami jednosilnikowymi. Droga do pilota samolotów pasażerskich jest długa i skomplikowana. Jestem na niej i taki mam cel. Nie spotkałem Jeszcze nieszczęśliwego pilota, który narzekałby na swój zawód. Zazwyczaj pilota zawodowego, na emeryturę wyganiają przepisy, tego nie da się ominąć, ludzie możemy transportować do 60 roku życia.
Wrażenia z lotu w małym samolocie są chyba nieco inne?
Zdecydowanie tak. Czujemy wszytko. Powietrze, wszystkie siły, to taka lekcja fizyki w praktyce. Zasada lotu jest jednakowa: musimy mieć silnik i skrzydła, które wytworzą siłę nośną. Różnica jest taka, że w awionetce czujemy to niemalże na naszej skórze. Każdy podmuch wiatru jest dużo bardziej namacalny. Wrażenia sami sobie fundujemy. Awionetką możemy latać nisko, ale i bardzo wysoko, zbliżając się do pułapów gdzie „świat zatrzymuje się w miejscu”. Ja preferuję takie loty, w których mogę oglądać ziemię…
Jak zdobyć licencję?
Dróg do zdobycia licencji jest kilka. Najpierw trzeba udać się do aeroklubu. Wokół Tarnowa mamy takich kilka: mielecki, podhalański, w Łososinie Dolnej czy krakowski. Jeśli interesuje nas latanie tylko hobbistyczne, lekkimi maszynami, to znacznie zmniejsza to koszty i skraca drogę. Taką licencję możemy zrobić nawet w Tarnowie.
W jakim wieku można zacząć?
Pierwsze próby można podjąć już jako nastolatek. Minimalne kryterium to 16 lat, a na szybowce nawet 14…
Zabierasz na pokład ludzi?
Oczywiście. Jeśli ktoś chce spróbować, to bardzo chętnie. Jeśli komu się to podoba, służę pomocą. Dla mnie to też satysfakcja, kiedy widzę zafascynowanego lotem pasażera. Tak samo zachęcam do kontaktu, w sprawie jak zacząć. Ja długo czekałem, aż trafiłem na osobę, która „otworzyła mi furtkę”.
Masz za sobą lot międzynarodowy.
To prawda. Transportowałem samolot z Hiszpanii. Pomagałem koledze. Trasę planowaliśmy przez kilka miesięcy. Wystartowaliśmy w Maladze, lot zakończył się w Gliwicach.
Tak „od strzała”?
Pewnie, że nie. To zbyt długi i ciekawy odcinek trasy, żeby go tak po prostu przelecieć. Zrobiliśmy sobie z tego coś w rodzaju przygody życia. Trasę podzieliliśmy na ok. siedem dni, żeby lecieć odcinki nie dłuższe niż 3 godziny. Pierwsze lądowanie było w pobliżu Alicante. Później była Majorka. To było przeżycie niesamowite, bo lecieliśmy nad pełnym morzem, później nad słynną Ibizą. Lądowanie było dość dynamiczne, zastała nas burza i poczuliśmy, delikatnie mówiąc, dreszczyk emocji.
Ale utrzymujesz, że latanie jest bezpieczne?
Zdecydowanie tak. Prawdopodobieństwo, że zginiemy idąc chodnikiem, jest 15 razy większe, niż kiedy wsiądziemy w awionetkę. Lotnictwo jest bezpieczne statystycznie. Wiadomo, wypadki się zdarzają. Ale ta forma transportu ma to do siebie, że głównie odpowiadamy za swoje błędy. Czego nie można powiedzieć o ruchu naziemnym, co niestety często widzę w pracy…
A Ty miałeś jakieś incydenty, poza wspomnianą burzą?
Tak, pożar na pokładzie… 🙂
To chyba zawodowo się z nim rozprawiłeś?
Zapalił mi się przycisk elektryczny na pokładzie, to drobny incydent. Zwykłe zwarcie, troszkę dymy, nie ukrywam, że nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Straż to jedno, ale zanim dostaniesz licencję, przechodzisz szereg szkoleń, na podobne sytuacje.
Relaksuje Cię latanie?
Oczywiście! Ale w nieco innym wymiarze. Pasażerowie mają czyste doznanie, mogą robić zdjęcia, zachwycać się. Ja podczas lotu cały czas kontroluję sytuację, włącznie z wypatrywaniem potencjalnego miejsca, na awaryjne lądowanie.
Z góry można to ocenić?
Samolot, jak sama nazwa wskazuje, jest zdolny to szybowania. W razie, np. awarii silnika, ja mam dobre kilka minut na ocenę sytuacji, przygotowanie się do lądowania itd. A wylądować mogę choćby na kawałku pola uprawnego, oczywiście w zależności od jego stanu. Kiedy jest zaorane, to już nie. Autostrada czy szeroka droga z długą prostą? Nie ma sprawy. Doświadczeni koledzy potrafią wylądować na 50 metrach.
Dziękuję za rozmowę.