Otóż w latach 30–tych rezydował w klasztorze Sióstr Najświętszego Serca Jezusa, u tzw. ”Sercanek” w Zbylitowskiej Górze ksiądz kanonik Wojciech Orzech. Postać na wskroś niezwykła. Humanista, ale z niespotykanym talentem do majsterkowania i wymyślania wynalazków. I takich właśnie majsterkowiczów z okolicy zdołał gromadzić wokół siebie.
Ksiądz Orzech wpadł na niezwykły pomysł zbudowania roweru ze… śmigłem! Zostało to śmigło wybudowane na tylnym siedzeniu i powodowało, że na górkę, a w Zbylitowskiej Górze ich nie brakuje – wjeżdżało się bez specjalnych trudności. Śmigło śmiało pchało do przodu, tak jak, z całym szacunkiem do proporcji, śmigłowiec wypycha z ziemi w powietrze ten pojazd. Potem jednak wymyślono tzw. „przerzutki” w rowerach, wynalazek na wskroś nowoczesny i śmigło księdza Orzecha uległo zapomnieniu. Tym bardziej, że wybuchła wojna i ludzie mieli na głowie inne, poważne zmartwienia…
Ale wrócę jeszcze do tamtych, odległych lat. Kolejnym nowatorskim, niezwykłym pomysłem księdza-wynalazcy było podczepienie lin gumowych pod wyprodukowany wedle własnej konstrukcji i pomysłu szybowiec. Przewożono go furmanką na Koszycką Górkę, mniej więcej w to miejsce gdzie teraz góruje nad miastem nowy kościół. Tam dopiero samolot był składany, a w kabinie, z „pilotką” na głowie, zasiadał ksiądz Orzech. Tęgie osiłki naciągały samolot do tyłu na tych gumowych linach, a gdy naprężenie było już wystarczające, puszczali „ptaka”. Ksiądz w szybowcu wyrzucany był wtedy z urwiska w przestrzeń i fruwał nad przyszłym osiedlem Koszyckim… A po takim locie, sobie tylko wiadomym sposobem, wracał do ziemskiej rzeczywistości.
A tak modna dziś deska snowboardowa? Toż to ksiądz kanonik był jej wynalazcą i pierwszym producentem! Dokonał jej wygięcia parą, na gorąco, a że była wykonana z drzewa akacjowego, poddawała się tym operacjom. I można było zjeżdżać – brali w tym chętnie udział ministranci – z Góry Zbylitowskiej na sam dół.
Zmarł w 1945 roku, w marcu, spoczywa na cmentarzu w Zbylitowskiej Górze i dziś mało kto, a może nikt – nie pamięta już o tym księdzu wynalazcy. Jaka szkoda…