Marcin „Ciastek” Kwolek to czterdziestolatek z Tarnowa, który 31 października 2021 r. spadł ze szczytu Szpiglasowego Wierchu. Lekarze nie dawali mu szans na przeżycie, później wątpili, że stanie na nogi. Dziś Marcin bierze udział w zawodach biegowych i planuje starty w maratonach.
Mija rok od wypadku…
Tak, sam w to nie mogę uwierzyć. Choć jest to trochę bardziej skomplikowane, bo dla mnie był krótszy o około dwa miesiące.
To nie jest trudny szczyt.
Absolutnie! Wybrałem się na taki raczej rekreacyjny spacerek. Mam za sobą dużo trudniejsze tatrzańskie „górki”.
Jakie były warunki?
Idealne… Wybrałem się już nocą, na wschód słońca. No i było przepięknie, zero chmur, czyściutkie niebo. Szlak suchy, znikomy wiatr.
To co poszło nie tak?
Tego próbuję się dowiedzieć. Nie pamiętam samego momentu upadku. Z relacji znajomych wiem, że spadłem około 80 metrów i zatrzymałem się blisko przepaści… Nie wiem czy potknąłem się, czy doszło do obrywu skalnego. Jakimś cudem, chyba w adrenalinie, chroniłem głowę ręką. Prawdopodobnie już nigdy nie będzie w pełni ruchoma, ale uratowałem głowę.
Nie dawano Ci dużych szans na przeżycie…
Istniało ryzyko, że nie przetrwam najbliższej godziny. Gdy podpięto mnie do aparatury lekarze mówili, że mam jakieś 10%. Miałem obrzęk mózgu, pęknięte dwa kręgi i złamaną rękę. Wszystkie stawy pokiereszowane. Świadomość zacząłem odzyskiwać po miesiącu.
Jakie to uczucie?
Sam nie wiem do czego to porównać. Lekarze sprawdzali, czy w ogóle jestem przy zdrowych zmysłach, i ponoć byłem, ale średnio to pamiętam. Wyobraź sobie, że przesadziłeś na imprezie i budzisz się w obcym miejscu, zupełnie zdezorientowany, a teraz pomnóż to razy 30… Odwiedził mnie brat, co nie było łatwe w czasie pandemii. Opowiada, że w ogóle nie miałem pojęcia co się ze mną dzieje. Jest coś, co pamiętam ze stanu śpiączki. Ogromny ból. Pierwszą rozmowę, którą pamiętam, to dopiero po miesiącu od wybudzenia.
Rehabilitacja.
Najpierw ruszyłem rękami, z czasem zaczęła wracać świadomość. A później nauka chodzenia. Rehabilitacja szpitalna miała trwać do kwietnia, maja. Sam szpital był dla mnie czymś zupełnie nowym. Poznałem pewnego górala po 50. cierpiącego na stwardnienie rozsiane. On uczył mnie życia szpitalnego. Obsługa była miła, ale to jest mikroświat. Trzeba nauczyć się w nim przetrwania. On widział, że ja nie chcę zostać inwalidą, tylko podejmę walkę o największą stawkę. Bardzo mnie motywował. Dziękuję, jeśli to czyta.
Ciekawe. Spotkałem Cię na Biegu Górnolotnych w lutym!
Tak. Skończyłem rehabilitację szpitalną z końcem grudnia (śmiech). Jeszcze w jej trakcie wątpiono w to, czy odzyskam pełną ruchowość. Poprosiłem, żeby wypuścili mnie chociaż na święta. Dobrze, wypuścimy Cię na Wielkanoc, pod warunkiem, że nauczysz się chodzić. Co? Ja chcę na Boże Narodzenie! Chłopie… nie ma szans. Tak więc w trzecim tygodniu grudnia uparłem się i zacząłem chodzić… Później rehabilitacja w Tarnowie, skoncentrowana już pod bieganie. Ten bieg nie był dla mnie rywalizacją z innymi, ale z samym sobą. Wygrałem!
I co, odpuściłeś góry?
Nigdy! Już maju wybrałem się na Kasprowy Wierch. Później poszedłem na Czerwone Wierchy. Chciałbym jeszcze w tym roku zrobić Gerlach, ale już raczej nie zdążę. Na pewno Świnica, ewentualnie Rysy. Chcę jeszcze pobiegać. Ostatnio pobiegłem na Turbacz (19 km), widziałem mój szpital z góry… Czułem się jak zwycięzca. Skoro ręce nie mają pełnej sprawności, to inwestuję w nogi.
A Ty biegałeś wcześniej?
No nie, byłem troszkę zbyt otyły… Ale po „diecie szpitalnej” zrzuciłem wagę i zacząłem nowy etap.
A co z Szpiglasowym, chciałbyś tam wrócić?
Ja tam muszę wrócić, jeszcze nie jestem do końca gotowy. Wierzę, że gdy stanę na szczycie to czegoś się dowiem, coś sobie przypomnę. To siła, którą ciężko mi opisać.
No dobra, ale chyba istnieje jakaś trauma.
Trudno mieć traumę po czymś, czego się nie pamięta. Ta późniejsza bezsilność, to tak, to powoduje u mnie takie odczucia. I niepamięć, to chyba jest najgorsze. Telefon dostałem dosyć późno, żebym nie zwariował z nadmiaru informacji.
Polecasz taternictwo innym?
Oczywiście. Tylko nigdy nie wędrujcie sami. Gdybym ja był sam, nie udzieliłbym tego wywiadu. Sam też na wcześniejszych wędrówkach udzielałem pomocy w Tatrach. Poza tym cisza, spokój. Totalny relaks.
Dziękuję za rozmowę.
Tekst i fot. Artur Gawle