Stanisława Cholewa to 24-latka pochodząca z niewielkiego Czyżowa w gminie Żabno. Tę malutką miejscowość zamieniła na Tokio, które zamieszkuje 13 milionów ludzi. Dlaczego wyjechała do Japonii? Co tam obecnie robi? Odpowiedź jest bardzo prosta: spełnia marzenia!
W przypadku Stasi zainteresowanie daleką Japonią to nie, jak zwykle bywa, manga i anime, a muzyka.
– Zaczęło się od muzyki, tak bardzo innej od wszystkiego, czego słuchało się w tamtym czasie. Oryginalne stroje sceniczne, kolorowy image – to wszystko złożyło się na moje zainteresowanie japońską modą uliczną, subkulturami. Zaciekawienie różnymi aspektami Japonii przerodziło się w hobby, a w późniejszym czasie w coś, czym chciałam zająć się na poważnie – podkreśla.
Stasia rozpoczęła studia: najpierw Kulturoznawstwo Dalekowschodnie na Uniwersytecie Jagiellońskim, a później studia nad regionem Azji-Pacyfiku na University of Leeds. Ma talent do języków. Jej mama jest Rosjanką, jako dziewięciolatka czytała bajki w języku rosyjskim. Angielskiego z sukcesami uczyła się w szkole, niemiecki wpadł jej do głowy, podczas oglądania zagranicznej telewizji. Studia przyniosły naukę japońskiego, ale Stasi wciąż było mało – nawiązywała internetowe znajomości z Japończykami, aby móc szkolić język.
Wyjazd do Japonii był jej marzeniem, o które postanowiła powalczyć. Obywatel Polski musi posiadać specjalną wizę by przebywać w Japonii. Aby ją zdobyć ma trzy wyjścia: małżeństwo z Japończykiem, podjąć bardzo drogą naukę japońskiego w szkole językowej bądź znaleźć pracę. Stasia wiedziała, że pozostała jej jedynie opcja numer trzy… Postanowiła zdobyć doświadczenie zawodowe w jakichkolwiek miejscach związanych z Japonią. W Londynie pracowała dla firmy cateringowej, która przygotowywała posiłki serwowane w japońskich liniach lotniczych. Wieczorami dorabiała w barze sushi, gdzie koledzy z pracy pomagali jej w szkoleniu języka. Właśnie w Londynie odbyła pierwsze rozmowy kwalifikacyjne w firmie, która miała zatrudnić ją w Tokio. Udało się, a Stasia wizę turystyczną zamieniła na wizę dla nauczycieli języków (Specjalista Nauk Humanistycznych). Od dwóch lat pracuje w tym samym miejscu – uczy angielskiego zarówno biznesowego, jak i codziennego. Wśród jej klientów są studenci, gospodynie domowe, seniorzy, przedsiębiorcy, jak i małe dzieci, które swą wdzięczność wyrażają przez małe, kolorowe liściki.
Spełnione marzenia
W lipcu 2012 r. wyjechała do Japonii. – Na samym początku mieszkałam w hostelu, w Tokio, w dzielnicy powszechnie uważanej za dość nieciekawą, ale którą darzę dużym sentymentem do dziś. Tokio dzieli się na dwie części, Yamanote – wysokie budynki, kluby, drogie marki, neony, i Shitamachi – starsza część miasta, gdzie nie jest już tak modnie i jest bardzo dużo starszych ludzi i bezpańskich kotów. Przez rok mieszkałam w różnych częściach Shitamachi, w hostelach, które są dobrym rozwiązaniem dla obcokrajowców – wynajem jest szybki, opłata jest ustalona i przeważnie można porozumieć się po angielsku, ale nie jest to rozwiązanie na dłuższą metę – zaznacza i dodaje, że żaden z jej pokoi nie przekraczał 7m2. Po roku udało się jej wynająć własne mieszkanie z aneksem kuchennym i łazienką. Dla niej to było „coś”, dla znajomych z Polski mała klitka. Przyznaje, że bardzo szybko zaklimatyzowała się w wielkim mieście: posiadała przecież wiedzę na temat kraju, kultury i stylu życia mieszkańców. Jednak nie zawsze jest idealnie… – Japonia jest państwem o niewyobrażalnej wręcz skali biurokracji. Potrzeba wielu biur, telefonów, dokumentów, żeby załatwić najprostszą rzecz. Kiedy jeszcze nie byłam na tyle pewna swoich umiejętności językowych, żeby spróbować wykonać telefon po japońsku, zawsze potrzebowałam pomocy znajomych. Myślę, że przyzwyczajenie się do tempa pracy Japończyków też nie było najłatwiejsze – mówi o trudnościach, które napotykała na początku. Teraz język nie sprawia jej żadnego problemu.
W Japończykach ceni porządek.
– Wszystko jest perfekcyjnie zorganizowane, każdy cierpliwie czeka na swoją kolej. Prawo jest po to, żeby go przestrzegać, w żadnym wypadku łamać. Jeżeli zgubi się portfel lub telefon, można być pewnym, że ktoś je znajdzie i zaniesie na najbliższy posterunek policji. Czyste ulice, bezpieczeństwo, życie w myśl zasady „Nie czyń drugiemu, co tobie nie miłe” – dodaje i zapewnia, że to najwygodniejsze miasto świata.
Każdy dzień wygląda podobnie: praca na cały etat, nauka japońskiego i koreańskiego, a w wolne dni zwiedzanie Tokio i próba odnalezienia kolejnych ciekawych kafejek. Stasia, choć nie ma wiele czasu dla siebie, co piątek odwiedza dom dziecka, gdzie jest wolontariuszką. Zdarzyły się jej też niezwykłe projekty: wzięła udział w sesji zdjęciowej dla magazynu „Tattoo Girls” (jest to gazeta o Japonkach, jednak w bieżącym roku na jej łamach pojawiło się kilka cudzoziemek; Stasia ma kilkanaście tatuaży), pozowała do zdjęć dla kilku agencji, a także wystąpiła w reklamie. Swoje życie i doświadczenia opisuje na blogu shichijyuuni.com. Jego nazwa to: shichi (7) jyuuni (12), czyli 12 lipca 2012 – data wyznaczająca nowy rozdział jej życia.
Droga Japonia
Walutą w Japonii jest jen. 100 jenów to około 3 złote.
– Mieszkam poza Tokio, więc jest taniej, ale dla porównania: za moje mieszkanie pokój + łazienka + aneks kuchenny + duży loft i balkon płacę miesięcznie 35,000 jenów, ale dodając rachunki będzie to jakieś 80,000 jenów. Za hostel w Tokio, nie w centrum, tylko bardziej na obrzeżach, płaciłam ponad 60,000 jenów – wylicza Stasia.
Z jedzeniem jest jak wszędzie – można zjeść obiad w tanim barze (w tym przypadku zamiast pierogów ruskich, smażona wołowina z ryżem za 390 jenów) lub w droższej restauracji (900 – 1500 jenów). Za cafe latte zapłacimy podobnie jak w polskich kawiarniach – ok. 400 jenów czyli 12 zł. Chleb tostowy, który Stasia omija, to wydatek rzędu 200 jenów, podobnie jak litr mleka. Tańsza jest woda (1 l – 100 jenów), a za piwo w knajpce zapłacimy 500 jenów (to dwa razy więcej niż w sklepie). Najpopularniejszy półprodukt to ryż – na 10-kilogramowy worek wydamy 2500 jenów. Pocztówka to wydatek rzędu 50 jenów, kartki świąteczne kosztowały Stasię po 200 jenów za sztukę. Dość droga jest komunikacja. – Kiedy jeszcze mieszkałam dalej od mojej pracy, płaciłam 11,000 jenów za bilet miesięczny. Teraz nie kupuję biletu miesięcznego, ale doładowuję kartę metra określoną sumą pieniędzy i miesięcznie jest to około 25,000 jenów. Za autobus do pracy (dwa przystanki) płacę 170 jenów w jedną stronę. Do głównej stacji Tokio z mojej stacji (około 40 minut) dojadę za 550 jenów. Shinkansen (ekspresowy pociąg) z Tokio do Kioto kosztuje około 13,000 jenów w jedną stronę. Opłaty za pociąg i metro różnią się w zależności od ilości przejechanych przystanków i stref. W centralnym Tokio zapłacimy średnio 260 jenów za najdłuższą trasę – dodaje.
Polskie akcenty w dalekim Tokio
Po ponad dwóch latach na emigracji Stasia na razie nie planuje powrotu. – Japonia plasuje się na wysokim miejscu na liście państw o najlepszej jakości życia i mogę z całą pewnością to potwierdzić. Ponieważ życie tutaj jest marzeniem, które się spełniło, nie zrezygnuję z niego tak prędko. Choć nie wykluczam zmian w bliżej nieokreślonej przyszłości – mówi. Przyznaje, że z Polski najbardziej brakuje jej polskiego jedzenia: zup, chleba, wędlin. Na pomoc przyszli jej Japończycy, którzy zorganizowali Polski Festiwal w dzielnicy Tokio – Roppongi. Na stoiskach czekały kabanosy, szarlotka czy żurek, a także nieznane w Japonii smakowe piwa. Japończycy poznali też polską kulturę i tradycje. – Obserwuję coraz więcej wydarzeń związanych z Polską, jak wspomniany festiwal, czy przegląd filmów polskich, który niedawno odbywał się w dzielnicy Shibuya. W największej sieci wypożyczalni DVD znaleźć można coraz więcej polskich filmów, co oczywiście bardzo cieszy – podkreśla.
Jak wspomina nasze miasto?
– Chodziłam do I LO w Tarnowie, więc moje wspomnienia są typowo „licealne”. Spacery po Parku Strzeleckim, koncerty w Przepraszam, kawa w Cafe Piano, gofry z bitą śmietaną na ul. Wałowej. Na pewno wrócę do wszystkich tych miejsc, gdy tylko uda mi się odwiedzić Tarnów.