Gratulujemy trenerowi i przypominamy wywiad Olgi Zyguły ze Stanisławem Majorkiem.
– Tam wszystko się zaczęło – mówi Stanisław Majorek, który „rozkręcał” piłkę ręczną w Pałacu Młodzieży. Potem przyszedł czas prowadzenia kadry narodowej, medal olimpijski z Montrealu i praca w tak egzotycznych miejscach jak… Zjednoczone Emiraty Arabskie.
W Tarnowie
– Wówczas był to Dom Kultury i Młodzieży, a ja znalazłem się tam przypadkiem. W ogóle przypadki często zdarzały się w moim życiu, ja nawet takich marzeń nie miałem – wspomina dziś pan Stanisław. Wszystko za sprawą śp. Józefa Skubai, który był założycielem i kierownikiem placówki. Po Liceum Pedagogicznym, w którym spore piętno na dalszej drodze życiowej wycisnął wychowawca – Mieczysław Łabno, pan Stanisław miał trafić do „Szpulek”. Jednak Józef Skubaja przekonał go, że mała siedziba w Parku Strzeleckim zamieni się w wielką placówkę przy ul. Piłsudskiego. – Wiedziałem, że nie ma tam porządnego boiska, a jedynie plac, który nazywał się „Emilką”, bo nosił imię Emilii Plater. Stała tam woda, ale Józef przekonywał mnie, że będziemy budować boisko, że będzie tu tętniło życie. Kiedy wszedłem do jego gabinetu, czekała na mnie umowa i tak już zostałem – wyjaśnia pan Stanisław, absolwent Wyższej Szkoły Wychowania Fizycznego w Krakowie. I wspomina, że dyrektor Skubaja miał jeden cel – zainteresować ofertą jak największą liczbę młodzieży, przez co wybaczał drobne błędy w codziennej pracy.
Pan Stanisław dodaje, że we wszystkim pomagali mu nauczyciele WF, którzy uczyli w tarnowskich podstawówkach – międzyszkolne turnieje pozwoliły na wyłonienie tych najbardziej zdolnych uczniów. Piłka ręczna trafiła pod strzechy Pałacu Młodzieży w 1960 r. Już rok później tarnowscy szczypiorniści zaczęli pokazywać się w województwie, a w 1962 r. młodzicy przywieźli srebro z Mistrzostw Polski. I to był dopiero początek wielkich sukcesów tarnowskiej piłki ręcznej! Trenerowi Majorkowi sprzyjali nie tylko WF-iści i dyrektor, ale i pracownicy Pałacu. Józef Skubaja potrafił zorganizować pieniądze na wyjazdy i turnieje, a sekretarki przychodziły w sobotę, by sprzedawać bilety przed meczami.
W Pałacu pan Stanisław pracował przez jedenaście lat. Twierdzi, że ten okres wspomina najlepiej i nawet jeśli musi nadłożyć drogi idąc do miasta, to zawsze chętnie przechodzi obok placówki, w której rozpoczęła się jego kariera trenerska. – Udało się zebrać młodzież, na której „plecach” zostałem zauważony jako nauczyciel sportu – mówi skromnie pan Stanisław. Nawet później, gdy rozmawiamy o reprezentacyjnych sukcesach – kilkukrotnie wraca pamięcią do czasów spędzonych w Pałacu. – Tam wszystko się zaczęło. I tam się wszystkiego nauczyłem – dodaje. Ma swoich naśladowców – 34 podopiecznych Pałacu posiada „papiery” trenerskie II klasy.
W kraju
Urodzony w Pleśnej pan Stanisław mówi, że był ławkowym zawodnikiem I-ligowego AZS Kraków, jednak w tamtym czasie uważnie przyglądał się pracy trenera Władysława Stawiarskiego, co zaowocowało kilka lat później. – Byłem wymagającym szkoleniowcem, żeby zdopingować do większej pracy nieraz krzyknąłem. Gry zespołowe są o tyle trudniejsze, że trzeba zapanować nad kilkunastoma osobami, które powinny mieć jeden cel – podkreśla. Przygoda z kadrą zaczęła się w siermiężnych czasach. Najpierw pracował z juniorami i młodzieżówką.– Z zawodnikami z kadry i trenerem Czerwińskim mamy dobry kontakt do dziś – chwalimy się swoimi rodzinami i dzielimy z sobą troski. Raz w roku spotykamy się i wspominamy tamte czasy, nie brak też żartów – mówi.
W kadrze Stanisław Majorek współpracował z prof. Januszem Czerwińskim – od 1972 r. był jednak pierwszym szkoleniowcem drużyny narodowej. Rozmawiamy kilka dni po meczu z Francją (podczas Mistrzostw Europy 19 stycznia po 22 latach Polacy pokonali „Trójkolorowych” 31:25).
Wie pani, że Francuzi uczyli się piłki od nas? Kiedy ja prowadziłem kadrę to wygrywaliśmy z nimi kilkunastoma bramkami, a oni opłacali nam bilety, żebyśmy pojawili się u nich i zagrali z nimi mecz – wspomina. – Po pierwszej połowie wygrywaliśmy 12 albo 13 bramkami. W czasie przerwy ktoś zapukał do szatni i prosił, byśmy zmniejszyli tą przewagę, bo ministerstwo sportu nie wesprze francuskich szczypiornistów – dodaje z uśmiechem.
Igrzyska w Montrealu nie były pierwszymi w karierze pana Stanisława. – Byłem także na pamiętnych Igrzyskach w Monachium, które zapisały się na kartach historii tragedią i zabójstwem kilkunastu członków izraelskiej drużyny olimpijskiej. To wszystko rozegrało się w sąsiednim bloku – wspomina. Wówczas polska reprezentacja zajęła 10 miejsce. Sztab opracował specjalny program z pomocą profesorów AWF i cztery lata później do Montrealu pojechało 14 zawodników. – Na własne życzenie przegraliśmy w grupie z Rumunią, która była wówczas świetnym zespołem. My przestraszyliśmy się tego, że możemy wygrać i brakło dwóch bramek… O brązowy medal graliśmy z RFN – wspomina dzisiaj. – Wówczas było nam szkoda tego meczu z Rumunią, ale potem zawodnicy przekonywali mnie, że lepiej wygrać ostatni mecz, niż dostać tęgie lanie od mocarstwa, jakim wtedy był ZSRR – dodaje.
– Medal zdobyty w Montrealu ma długą brodę, mam nadzieję, że ta ekipa to zmieni – mówi. To były wspaniałe lata polskiego sportu – „Orły” Górskiego zdobyły olimpijskie złoto (1972) i srebro (1976), ze złotem z Montrealu wrócili siatkarze Wagnera – przez co brąz szczypiornistów nie był mocno zauważony. Od tego czasu minęło jednak 40 lat i teraz wszyscy doceniają ten sukces. Niestety, medal i inne pamiątki z tamtych czasów się nie zachowały – powódź sprzed kilku lat zniszczyła wszystkie afisze, odznaczenia i materiały, które pan Stanisław pieczołowicie archiwizował.
Przygoda z reprezentacją Polski zakończyła się w 1978 r., kiedy podczas Mistrzostw Świata w Danii zabrakło medalowego miejsca, ale udało się wywalczyć kwalifikację olimpijską do Moskwy. – Dla Związku to było za mało i wyrzucono mnie. Jechałem wówczas na konferencję do Portugalii i pamiętam, jak na lotnisku podbiegł do mnie zziajany sekretarz Związku i powiedział, że prezes prosi, żebym napisał rezygnację, bo to będzie lepiej „wyglądało”. Napisałem ją na jego plecach – podkreśla.
Poza granicami
Do Związku Piłki Ręcznej przyszła oferta z zapytaniem o polskiego trenera dla kadry Luksemburga. Za zasługi wysłano tam właśnie pana Stanisława. – Nigdy nie miałem chęci, żeby zmienić Tarnów na inne miasto w Polsce i Polskę na inny kraj na świecie – wiedziałem, że tu wrócę, choć niektórzy się dziwili – mówi pewnym głosem. Luksemburg wspomina jako ciekawą przygodę, w tym czasie było tam wielu Polaków – m.in. koszykarzy, z którymi zostały bardzo dobre kontakty.
Historia z Emiratami Arabskimi zaczęła się w… Łodzi. Pewien Syryjczyk – absolwent warszawskiego AWF – przywiózł drużynę z Emiratów na obóz do Polski. Szukał też odpowiedniego trenera, dowiedział się o Stanisławie Majorku i przyjechał po niego do Tarnowa. We wrześniu 1981 r. pan Stanisław wylądował na lotnisku w Abu Dabi. Później miały dołączyć do niego żona i córka, jednak stan wojenny wprowadzony w grudniu skutecznie to uniemożliwił.
Nie znałem języka angielskiego, przez pierwsze dwa dni był ze mną manager, ale później zostałem sam. Na szczęście miałem wówczas czterdzieści kilka lat, więc wszystkie ćwiczenia pokazywałem tym młodym chłopakom sam – wspomina dzisiaj.
Później oczywiście poznał arabski i w tym języku prowadził treningi w klubie Al-Jazira. – Po trzech latach i mistrzostwie kraju uznałem, że wystarczy. Pamiętam, że dali mi tyle gadżetów i prezentów, że na lotnisku musiałem dopłacić za nadwagę bagażu – śmieje się dziś pan Stanisław.
Marka polskiego trenera wzrosła, do Polski przyjechali przedstawiciele innego klubu Abu Dabi – Al-Wahda. Pracę w klubie pan Stanisław łączył z prowadzeniem drużyny narodowej. Sukcesy klubowe (Puchar Emiratów) i reprezentacyjne (I miejsce na Mistrzostwach Zatoki Perskiej) sprawiły, że trenera ceniono jeszcze bardziej. Stanisław Majorek już był na lotnisku z zamysłem powrotu do kraju, jednak tam czekali na niego przedstawiciele klubu z Dubaju, gdzie później pracował. Dwa lata przerwy w Polsce i znów powrót do dubajskiego Al Ain. – Stamtąd nie chcieli mnie puścić, musiałem się ubiec do małego podstępu, żeby wrócić do Tarnowa i zacząć pracę na tarnowskiej PWSZ – wspomina z uśmiechem.
Do dziś jest bardzo aktywny – Związek Piłki Ręcznej zaprasza go na liczne wykłady i seminaria, wspomaga młodych piłkarzy ręcznych w Bieczu w powiecie gorlickim, w czasie Mistrzostw Europy zasiada na trybunach i kibicuje kadrze – jeśli Polacy zakwalifikują się na Igrzyska w Rio to tarnowianin pojedzie wraz z nimi.
Stanisław Majorek to niezwykle skromny człowiek, który ma na swoim koncie ogromne zasługi. Jednak sam za swój największy sukces uważa fakt, że dzięki piłce ręcznej prawie wszyscy jego podopieczni wyrośli na dobrych mężów, ojców i obywateli. – Gdybym miał powtórzyć życie, wybrałbym tak samo… – mówi.
Rozmawiała: Olga Zyguła
Fot. Artur Gawle